piątek, 9 kwietnia 2010

Wizyta w stoczni Praga

CzwartyJedną z nowości zeszłorocznych targów gier w Essen była czeska gra o stoczni, czyli Shipyard. Przez cztery dni gra wspinała się w rankingu gorących nowości targów, a jeszcze przed nimi zbierała świetne recenzje. Red Gobbo wahał się długo, ale w końcu na drodze zawartej umowy kupna-sprzedaży wszedł w posiadanie niewielkiego pudełka wypełnionego po brzegi tekturą. Minęło trochę czasu od targów, Red Gobbo miał już za sobą kilka dwuosobowych partii - ale dopiero kilka tygodni temu udało mu się namówić na partyjkę naszą grupę, zwykle oporną nowościom.

Jakie są moje pierwsze wrażenia? Odpowiedź poniżej...

Shipyard
Strajk robotników w stoczni Praga

Shipyard wbrew ilustracji na pudełku jest grą o rondlach. Jest ich tu kilka - niektóre większe, niektóre mniejsze, niektóre owalne, inne idealnie okrągłe i podzielone na równe części. W każdym rondlu stoi pionek (w jednym nawet kilka). Wykonanie akcji wiąże się z przesunięciem naszego pionka w dużym rondlu, i poruszenie pionkiem w którymś z mniejszych rondli. W efekcie zdobywamy wskazaną w rondlu część statku lub członka załogi.

Z budowaniem statków niestety nie ma to wiele wspólnego...

W grze kupujemy na przykład (przepraszam - wyciągamy z rondla) wagony zawierające stal i węgiel. Stal będzie potrzebna do budowy kadłubów, a węgiel do palenia w kotłach - myślę sobie. Okazuje się że nie... Stal, węgiel i zboże wymienia się w innym rondlu na pieniądze, członków załogi lub elementy statku. Kadłuby w czeskiej stoczni się bowiem kupuje.

Na szczęście ta "czeska gra" poza wysokim poziomem abstrakcji i zupełnym oderwaniem tematu od mechaniki jest całkiem przyjemna. System wyboru i dokupywania akcji uniemożliwia praktycznie zablokowanie i wyłączenie któregoś gracza z wyścigu. Zasady są proste, mimo że jest ich sporo. Punktacja do prostych nie należy, ale z drugiej strony jest bardzo wyważona.

Shipyard to typowa gra optymalizacyjna, gdzie każdy ruch jest na wagę złota. Trzeba z mnogości dostępnych rondli wybrać ten, który pozwoli nam budować odrobiną szybciej i odrobinę lepiej niż pozostali gracze. Doskonałe wyważenie sposobów punktacji i dostępnych akcji (a także ich mnogość) sprawiają, że jest to gra wyjątkowo mózgożerna. Nie ma w niej może nic wyjątkowo oryginalnego (temat też do porywających nie należy) - ale jest to naprawdę solidna gra z kategorii tych "cięższych".

Ja osobiście nie jestem wielkim fanem takich gier i odniosłem wrażenie, że gra mogła by sporo zyskać, gdyby autor zrezygnował z jednego czy dwóch rondli - ale dla fanów poważnych gier jest to tytuł zdecydowanie godny polecenia!

3 komentarze:

  1. Co racja, to racja - gra jest trochę Sucha (pun intended). Ale mechanika to dla mnie majstersztyk. Wszystko ładnie chodzi, jak w zegarku. Zasad mnogość, ale wszystkie eleganckie i łatwe do spamiętania, jak już się je wytłumaczy.

    Gra wyważona do granic, jednakże pewna doza losowości (losowanie dostępnych do wyboru opcji: głównie części statków) nie pozwala na granie tak samo za każdym razem. Losowe kontrakty, często krytykowane przez świeżych w Stoczni graczy, wręcz wymuszają różne strategie rozgrywki.

    Czas gry też nie jest przesadzony. Czuje się, że się trochę pograło, ale nie zdąży jeszcze znudzić (przynajmniej nie mnie). Ponadto, przyśpieszająca końcówka (jedna wolna akcja, bez żadnych restrykcji wyboru oraz jedna dodatkowa część statku) daje możliwość dobrego zakończenia większości graczom.

    Tej gry też trzeba się nauczyć, jak każdej dobrej strategi optymalizacyjnej. Jeśli ktoś w Łodzi chciałby zagrać, to chętnie się umówię na partyjkę, bo na mój skład, to widzę, że za bardzo nie mogę liczyć...

    Pozdrawiam,
    red_gobbo

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak gra jest naprawdę przyjemna ;)

    ...

    OdpowiedzUsuń
  3. ja ją bardzo lubię :)

    OdpowiedzUsuń