Z założenia klasyk...
Złote Miasto leży gdzieś niedaleko znanej już nam Doliny Złota. Jest to kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie bogactwo leży na ulicach i wystarczy tylko się po nie schylić. Zdobywanie złota (czy też innych wartościowych towarów) nie jest tu dla nikogo głównym celem - pieniądze szczęścia nie daje, nic za nie kupić nie można. Jedyne, do czego złoto przybyszom do tej cudownej krainy się przyda, to łapówki... Okazuje się bowiem, że Złote Miasto zżera biurokracja i korupcja, a rozgrywka sprowadza się do zażartej licytacji o zezwolenia budowlane i podkupywania najatrakcyjniejszych parcel pod nowe zakłady produkujące tanią masówkę na eksport.
Więc jak się nam gra podoba?
Fantastyczna geografia w praktyce
Zasady gry są proste. Najpierw gracze licytują dostępne w danej rundzie karty terenu (zwane również zezwoleniami budowlanymi). Następnie wszyscy po kolei wznoszą budynki (jeśli oczywiście posiadają komplety odpowiednich zezwoleń) oraz zdobywają drobne bonusy (złoto, towary czy nawet zezwolenia budowlane znalezione w przeznaczonych do rozbiórki domostwach mieszkańców wysiedlonych z właśnie przez nas zakupionych terenów). Na koniec rundy przyznawane są punkty zwycięstwa za zajęcie określonych terenów i posiadanie odpowiednich towarów. Strategia opiera się na takim wznoszeniu budynków, by zajmować jak najkorzystniejsze tereny przy jednoczesnym blokowaniu dostępu do terenów, których pozostali gracze mogą potrzebować.
No dobrze, ale jak się nam gra podoba?
Czwarty: Mechanicznie nie ma tu nic wyjątkowo oryginalnego - ale trzeba przyznać, że wszystko działa sprawnie, kolejki następują szybko, a sposobów na zdobywanie punktów jest sporo, więc zwycięskich strategii nie powinno przez dłuższy czas zabraknąć. Pierwsza partia była jednak nieco frustrująca - zdarzały się sytuacje, że gracze w swojej kolejce nie robili nic, bo zostali skutecznie zablokowani (czasem celowo, czasem... przez przypadek). Mam jednak wrażenie, że była to wina kiepskiego obeznania z mechaniką gry, a nie wina samej mechaniki - za kiepski wynik skłonny jestem obwiniać gracza, a nie autora gry! Moim zdaniem gra ma spore szanse dołączyć do puli "klasyków" - czyli gier, które regularnie (choć niekoniecznie często) będą gościć na naszym planszówkowym stole.
red_gobbo: Ja za to za moje kiepskie ruchy winię pech, który objawił się w tej partii w całej swojej krasie. Nie jest to zarzut wobec gry, bo czynnik losowy nie jest o wiele wyższy niż w innych grach. Ale jak dwukrotnie sięgam po karty "startegii", w dodatku dwukrotnie jako pierwszy z 4 graczy, to uśmiecham się szyderczo myśląc "Tutaj Was wyroluję i ogram!". Niestety, w obu przypadkach, rezygnując z ruchów przynoszących mi bezpośrednie korzyści, trafiam na takie zadania, których wykonać nie mogę (na 4 graczy nie można być w każdej ćwiartce wyspy). Tak więc to, co miało ukierunkować moją strategię okazuje się niewykonalne i trzeba to postrzegać niestety jako opcję-którą-wybiorę-jak-już-wszystko-zrobię-może-się-uda, niż jako pomoc w wybraniu ścieżki zdobywania punktów. Zdecydowanie muszę się jednak odegrać i przy odrobinie szczęścia, następnym razem zdobyć najwięcej papierków zadrukowanych dwustronnie (!) drobnym maczkiem.
palooh: Ze względu na posiadany przeze mnie charakter zawsze mam problem z określeniem mojego pierwszego wrażenia co do gier i nie tylko. Złote miasto jest potwierdzeniem tej zasady. Pudełko ładne, wykonanie porządne aczkolwiek nie powala tak jak np. wspomniana wcześniej Valdora. Instrukcja dobrze napisana, zasady łatwe i przystępne. Sama rozgrywka, też przebiegała bez większych kłopotów i przestojów jeśli nie liczyć wrzasków wnerwionego przedmówcy. Więc o co chodzi? Chodzi o to, że nie potrafiłem określić a raczej wyczuć żadnej strategii, która zapewniałaby mi przyzwoitą ilość punktów. I nie wiem czy wynikało to z mojego zmęczenia (bolesny powrót do pracy po urlopie świątecznym) czy też jest to wina mechaniki gry. Odpowiadając na pytanie czy gra mi się podoba? Tak, ale muszę sprawdzić, jakie sprawia drugie wrażenie…, bo pierwsze mi nie wystarczy. ;)
Gra ma się "stosunkowo szybko" ukazać w wersji polskiej nakładem Wydawnictwa Galakta.
Musicie panowie częściej pisać razem. Dobrze Wam to wychodzi.
OdpowiedzUsuńJakkolwiek cieszy mnie każda gra wydana w Polsce, tak w tym przypadku nie jestem pewien, czy gra tak niezależna językowo jak Die Goldene Stadt, to dobry tytuł na spolszczenie. No bo tak na dobrą sprawę przetłumaczony zostanie tylko tytuł i instrukcja, pozostałe elementy się nie zmienią.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie blokuje to drogi do naszej ojczyzny jakiejś innej grze, w której bariera językowa jest większa.
Dodatkowo jeśli pojawi się "polskie wydanie" to będziemy je mogli zobaczyć na półkach sklepowych w Empiku, w okresie świątecznym, koło Filarów Ziemi. Jakiś malutki plusik w upowszechnianiu planszówek to będzie. ;)
OdpowiedzUsuńZanim ktoś się zaczął w moderowanie komentarzy bawić i usunął moją odpowiedź pisałem, coś w ten deseń:
OdpowiedzUsuńDzięki za słowa zachęty - dodałem trzeci głos do dyskusji, czyli opinię niejakiego palooha.
A co do polskiej edycji, to red_gobbo ma trochę racji. Z drugiej strony, trzeba zrozumieć wydawcę - nie narobi się przy tłumaczeniu, a gra ma potencjał, żeby zostać bestsellerem! ;)
Wtedy do komentowania wkroczył palooh i ktoś usunął mój wpis... przypadek? Nie wydaje mi się! ;)
ej, bo Palooha nam wystraszysz. A nie było łatwo go namówić do przyłączenia się do blogowania. Ale też uważam, że to nie moja wina :P
OdpowiedzUsuń